Tytuł wpisu pożyczyłam z recenzji użytkownika na IMDB ale lepszego określenia dla tego filmu nie ma. Bardzo podoba mi się lekkie i przyjemne potraktowanie rock'n'rolla. Z miłością ale niekoniecznie na kolanach. Bardzo lubię takie lekko nostalgiczne opowiastki gdzie światek muzyki gra dość ważną rolę. Craig Ferguson był świetny jako 'upadła' gwiazda rocka chociaż niby nie pokzał nic nowego ale facet ma wyczucie i udaje mu się znakomicie mieszać zblazowanie, urok i poczucie humoru w kompletną, sympatyczną postać. Panna Church która zagrała jego córkę rzekomo jest rzeczywistą wschodzącą gwiazdką muzyki ale niestety nie kojarzę jej. Jako aktora jest poprawna. Jej postać jest nad wiek dojrzała ale nie irytuje i idealnie wpisuje się w klimat filmu. Poza tym świetne role drugoplanowe, dobra muzyka i fajna atmosfera. Nie przesadzono z romantycznym i komedia wyszła przednie. Polecam bo film jest z rodzaju zagubionych i pewnie będzie gdzieś krążył po TV i VHS.